czwartek, 12 grudnia 2013

Niezbędnik Wysokopora - cz. II - Nożyczki

Włosy powinno się regularnie podcinać, a szczególnie mocno potrzebują tego włosy porowate. Ze względu na odchylone łuski są słabsze i bardziej podatne na zniszczenia.

Co? Dlaczego? Nie chcę tracić centymetrów, zapuszczam włosy!
Oczywiście, możesz nie podcinać i nie tracić. Nie zdziw się tylko, jak centymetrów nie przybędzie, albo co gorsza „stracą się” same. :)
Końcówki to najstarsza część włosa, nierzadko mają po kilka lat i sporo z nami przeszły. Kilka tysięcy myć, przejechań szczotką, podmuchów suszarki - włos nie jest z żelbetu i jego wytrzymałość jest…powiedzmy dość ograniczona.
Dlatego to właśnie w tym miejscu najczęściej występują zniszczenia. Młody, zdrowy włos, który dopiero co odbił od głowy nie zniszczy się tak szybko, jak kilkuletnia, zmęczona życiem końcówka. Łatwiej ją ułamać (choćby czesząc) i szybciej się rozdwaja. A rozdwojenia są zdradliwe, bo łatwo idą w górę. Nie wierzysz? Złap za dwa końce rozdwojonego włosa i pociągnij je w dwie strony. :)
Trzymanie rozdwojonych końców przez dłuższy czas skutkuje tym, że rozdwojenie przesuwa się w górę. Naturalnie nie tak szybko, ale z dnia na dzień milimetrów przybywa. Osłabione rozdwojeniami końcówki wykruszają się, przez co nie ma przyrostu na długości - to, co się pojawi od głowy, wykruszy się na końcu. Czasem (w ciężkich przypadkach) długości potrafi wręcz ubywać.

Przykład z życia - moje włosy

Kiedyś nie podcinałam włosów w ogóle. To był błąd mojego życia - chciałam mieć długie włosy, ale nie wiedzieć czemu one nie chciały rosnąć…
Bliżej nieokreślony 2009 rok:


Koniec 2010 roku (w międzyczasie rozjaśnione po całości jeszcze się skróciły):

Koniec 2011 roku:

Październik 2013 + zaznaczona na plecach długość, do której dorastały wcześniej:

Jakość zdjęć wątpliwa, ale coś tam powinno się dać zauważyć. Jakoś wcześniej nie wpadłam na robienie sobie włosowych zdjęć. :D
Dopiero w 2012 roku zaczęłam podcinać końcówki - w ciągu 1,5 roku wykroczyły o dobre 7-8 cm za wcześniejszą „linię graniczną” mimo podcięcia ich o dobre 12 cm w tym czasie.
Jeśli Cię przekonałam, możesz czytać dalej. :)

Jak poznać, że zniszczone?
Przyjrzyj się swoim końcówkom. Jeśli widzisz na nich białe kropki - to poczatki rozdwojeń. Jeśli końcówka rozchodzi się na dwie strony to już pełnoprawne rozdwojenie. Dalej jest jeszcze gorzej - piórka, drzewka - podeprę się tutaj obrazkiem znalezionym w google:



Wszystkie te cuda nadają się do obcięcia.

Normalnie, nożyczkami?

Tak, nożyczkami. :) Ale zwykłe nożyczki do papieru się do tego nie nadają. Nożyczki powinny być jak najbardziej ostre - tępe miażdżą włos powodując, że zmiażdżony koniec natychmiast zaczyna się rozdwajać. Spróbuj odgryźć kawałek swojego włosa, a powinnaś zobaczyć, że na jego końcu zrobi się biała kropka. To początek rozdwojenia.
Potrzebne będą fryzjerskie nożyczki - możesz z nich skorzystać u fryzjera albo nabyć własne i sama podcinać końce. Takie nożyczki są do kupienia w rossmanie (i do domowych celów będą jak najbardziej w porządku), można też zamówić je na allegro. Za swoje rossmannowskie zapłaciłam ok. 25zł (to było już jakiś czas temu) i sprawują się dobrze.

Ale fryzjer zawsze ucina mi połowę włosów! Mogę to zrobić sama?

Tu jest problem, bo faktycznie są fryzjerzy, którzy nie wiedzą, ile to 3cm. :)
Postaram się dowiedzieć, gdzie szukać takich, co wiedzą.
A póki co, końce można podciąć samemu.
Po pierwsze, można wycinać pojedyncze rozdwojone końcówki - prosta metoda - łapiesz, ucinasz, łapiesz, ucinasz. Pamiętaj, żeby zostawić trochę zapasu - rozdwojony włos jest troszkę naruszony „w środku”, powyżej rozdwojenia, więc trzeba go uciąć jeszcze wyżej, żeby nie rozdwajał się dalej. Zalecam z 2cm zapasu.
Po drugie, zawsze możesz kogoś poprosić. Wiadomo, że może nie ściąć Cię tak pięknie jak fryzjer, ale przycięcie linii końców to nie takie znowu trudne zadanie. Nawet mój TŻ po dwóch piwach daje radę. :D
Po trzecie, możesz ciąć sama. Nigdy nie praktykowałam, ale słyszałam o jednej metodzie. Mianowicie: przekładasz jedno pasmo z tyłu do przodu (najlepiej to znad karku i przycinasz je do wymarzonej długości. Potem przekładasz kolejne, i następne równając je za każdym razem do tego przyciętego pasma. Najpierw robisz jedną stronę głowy, potem dorównujesz drugą.

Temat zapobiegania rozdwojeniom poruszę innym razem. :)
Pamiętaj, włosy są jak giełdowa inwestycja - jeśli chcesz coś z nich mieć to musisz coś poświęcić.

niedziela, 8 grudnia 2013

Ratunku, zniszczyłam sobie włosy! Co teraz? Czyli pierwsza pomoc na zniszczone włosy.

Z blondu na brąz, z brązu na blond, przedwczoraj czarne, wczoraj rude. Dziś proste, jutro kręcone, aż w końcu budzisz się z letargu i widzisz kupkę smętnego sianka, które zostało po Twoich, niegdyś pięknych, włosach.
Jeden, drugi, trzeci szampon-cud i nic nie pomaga. Co teraz? Czy Twoje włosy nigdy już nie będą piękne?
Mogą być. Na dobry początek mam dla Ciebie tylko 6 rad.

Po pierwsze, nie daj się zwariować.
Spróbowanie wszystkiego na raz prawdopodobnie poskutkuje katastrofą, a nawet jeśli nie, nie będziesz wiedziała, co powoduje, że włosy mają się lepiej. Spróbuj najpierw używać mniejszej ilości produktów i dokładnie obserwować swoje włosy.

Po drugie, czas na zmianę poglądów.
Nie istnieje szampon-cud, który naprawi Ci włosy. W zasadzie obietnice producentów rzadko mają cokolwiek wspólnego z rzeczywistością. W perspektywie czeka Cię dużo czytania i mała lekcja chemii, ale lepiej zacząć od podstaw. To zostawmy na później. Najpierw pogódź się z tym, że to, co obiecują producenci szamponów/odżywek najczęściej można włożyć między bajki. Pogłębiaj wiedzę na wizażu i blogach, staraj się powoli dojść do tego, co Ci pasuje. Ćwiczenie czyni mistrza.

Po trzecie, odstaw winowajcę.
Prostownica/lokówka czy jakiekolwiek inne gorące urządzenie używane regularnie zawsze zniszczy Ci włosy. Zawsze. Nie istnieje kosmetyk, który przed tym zabezpieczy. Nie wierzysz? Weź termoochronny kosmetyk, posmaruj nim rękę, a potem przejedź po niej prostownicą. ;)
Farby chemiczne niszczą włosy. Mniej lub bardziej, ale niszczą. Brak amoniaku to ściema, olejek w farbie też nic nie da. Możesz przerzucić się na szamponetki, tonery, henny - o tym więcej innym razem.

Po czwarte, podetnij zniszczone końcówki.
Jeśli końcówki są porozdwajane, mocno przesuszone albo pojawiają się na nich białe kropki - niestety, nie ma rady. Trzeba je podciąć. To czasem boli, ale jest najlepszą inwestycją na przyszłość. Zniszczone końce wykruszają się i łamią, przez co włosy i tak nie będą chciały więcej rosnąć, a same rozdwojenia szybko idą w górę. Jeśli nie opamiętasz się teraz, możesz skończyć z włosami poniszczonymi do wysokości ucha, których całe pasma będą się kruszyć. A wtedy nie będzie już tak różowo. Także nożyczki w ruch (Koniecznie fryzjerskie! Zwykłe nożyczki są zbyt tępe, miażdżą włos zamiast go uciąć, co powoduje, że końcówka natychmiast się rozdwaja.) i nie płakać! Oczywiście nikt Ci nie każe ucinać od razu 20cm, małe cięcie też zrobi swoje. Zniszczone wcześniej włosy prawdopodobnie szybciej się rozdwoją niż zdrowe, ale uszkodzenia nie pójdą w górę. I pamiętaj - włosy nie ręka, odrosną. :)

Po piąte, zamiast wyrzucać wszystko co masz przemyć do obecnej pielęgnacji coś dobrego.

Nie musisz od razu wyrzucać wszystkich szamponów i odżywek, jakie masz na stanie tylko dlatego, że przeczytałaś, że są fe. Możesz olejować włosy i mieć z tego efekty mimo używania mocnych szamponów, silikonową odżywkę stuningować olejem, glutkiem z siemienia czy jajkiem, a odżywkę na alkoholu zużyć do golenia nóg. Nie taki diabeł straszny, jak go malują. Zacznij stopniowo, nietrafione kosmetyki szybko znikną i zrobią miejsce na nowe. :)

Po szóste, bądź cierpliwa.
Jedno olejowanie nie naprawi szkód, które wyrządzałaś latami. Nie
Przykład: Zaolejuj włosy i zrób coś - poczytaj książkę, poodkurzaj, ugotuj obiad. Potem nałóż na to maskę, zawiń ręcznikiem i porób coś jeszcze przez chwilę. Idź pod prysznic, umyj włosy na początku, nałóż odżywkę, umyj się spokojnie. Na koniec prysznica spłucz odżywkę. Dorzuć jeszcze serum na końce (i stylizator, jeśli używasz) przed suszeniem. Włosy dopieszczone, a przy okazji zrobiłaś tyle rzeczy.
Wcale nie jest tak ciężko, wystarczy pokochać swoje włosy, a ani się obejrzysz jak się odwdzięczą i będą wyglądać dużo lepiej. :)
istnieje złoty środek, ale regularność i systematyczność po czasie przynoszą zadziwiające efekty. Zadbanie o włosy wcale nie trwa długo, pozwól więc, by stało się rutyną. Poza tym wcale nie musisz siedzieć i pachnieć, kiedy masz olej/maskę na włosach.

środa, 4 grudnia 2013

Niezbędnik Wysokopora - cz. I - Oleje

Olejowanie włosów to podstawa podstaw pielęgnacji porowatych (i nie tylko) włosów. Olej wygładza włosy, zamyka w nich nawilżenie, redukuje puch, sprawia, że włosy stają się bardziej miękkie i miłe w dotyku.

Bleeee, olej na włosy?
Otóż tak. Należę do tej bandy świrów, którzy smarują włosy olejem. To już chyba jakiś wyższy poziom włosowego zboczenia. Wyższy jest także cel całego tego przedsięwzięcia.

Co mi to da?
Skutki olejowania potrafią być zbawienne na wielu płaszczyznach, oto najważniejsze z nich:
1.Zabezpieczenie.
    Olej nałożony na włosy zabezpiecza każdy włos tworząc na nim cieniutką warstwę. Będzie to pomocne w chronieniu włosa przed uszkodzeniami - tak zabezpieczony włos minimalnie trudniej będzie złamać, co w konsekwencji może mu pomóc w rośnięciu - czyli szybciej zapuścisz włosy. Przykład: swego czasu nie mogłam wyhodować włosów dłuższych, niż kawałek przed zapięcie stanika. Po prostu łamały się poniżej tej długości. Dziś (ponad rok olejowania przed każdym myciem) sięgają talii i mają się dobrze. :)
2. Nawilżenie.
    Olej jako taki nie nawilży włosów, ale może pomóc zatrzymać nawilżenie we włosie dzięki warstwie, którą go otacza. Dzięki temu włosy będą dłużej miękkie po myciu, staną się bardziej sprężyste i lejące.
3. Mniej puchu.
    Kolejny zbawienny skutek filmu, który tworzy na włosie olej. Warstwa oleju zapobiega uciekaniu wody z włosa i dociąża go, sprawiając, że włosy są bardziej mięsiste i cięższe, przez co mniej się „piórkują”, a poszczególne pukle loków będą bardziej zbite.

Ale jak? Mam chodzić z tłustą głową?
Nie, to też nie tak. Olej nakładamy przed myciem. Znaczy, nikt nikomu nie broni po, ale tłusta głowa wygląda co najmniej nieestetycznie. ;)

Można wyróżnić kilka „szkół” olejowania, niektórych próbowałam, innych nie, ale postaram się je krótko opisać:
1. Na sucho.
    Najprostsza do wyobrażenia sobie metoda: nanosisz olej na suche włosy. Nieważne, czy rękami, czy psikaczem, po prostu chodzi o pokrycie suchych włosów olejem. Nie muszą ociekać, ważne, żeby po prostu był na nich olej.
2. Na mokro.
    Jak wyżej, z tym, że olej nanosisz na mokre (zmoczone) włosy. Możesz je spłukać, możesz je spryskać wodą - pełna dowolność. Ponoć ta metoda daje lepsze skutki - włosy są bardziej nawilżone po olejowaniu - u mnie było na odwrót. Tak, jakby olej na mokrych włosach nie pokrył ich dokładnie, ale moje włosy są ciężkie. Najlepiej spróbować nagłownie. ;)
 3. Na rosół.
    Podobna w skutkach i działaniu do metody na mokro, różni się wykonaniem. Do miski wlewamy wodę i dodajemy trochę oleju. Mieszamy tworząc „rosołek”. Moczymy w tym włosy. U mnie nie sprawdziła się podobnie, jak metoda na mokro.

4. Olej na odżywkę.
    Na włosy nakładamy odżywkę, a na to olej. Nie sprawdziła się u mnie podobnie, jak mokre metody.
5. Odżywka z olejem.
    Mieszamy odżywkę z olejem i nakładamy mieszankę na włosy przed myciem. Dość efektowna i ciekawa szczególnie na szybkie olejowanie. Można też łatwo manipulować proporcjami odżywki i oleju (tej opcji z mniejszą ilością oleju można śmiało używać po myciu). Zdecydowanie najłatwiejsza do zmycia. Lubię.
6. Odżywka na olej.
    Zdecydowanie moja ulubiona metoda. Tu olejujemy włosy na sucho, a po czasie na olej nakładamy odżywkę. Łatwa do zmycia i mega efektowna w moim przypadku. Polecam.

Taki zwykły Kujawski?
Jedyny olej, jaki mogę ze szczerym sercem odradzić, to silnikowy. :D
Tak, to oznacza, że Kujawski jak najbardziej się nadaje. Oleje „włosowe” możemy podzielić na dwie kategorie: naturalne i mineralne.
Jeśli chodzi o oleje naturalne, każdy się nadaje, ale nie każdy musi pasować. Ważne jest to, że olej nie zrobi innej krzywdy, niż wizualna. Może obciążyć, może spuszyć, ale nie może zniszczyć włosów.
Oleje naturalne dzielą się na różne grupy, nie ma sensu powielać tych samych informacji, po podziały odsyłam tu i tu.
Jedna ważna uwaga - porowatym na wszelki wypadek odradzam nasycone. Ich duże cząsteczki włażą pod otwarte łuski włosa i nieszczęście (puch) gotowe. Ale różnie bywa, zawsze można spróbować, a nuż podpasuje.

Oleje mineralne to mieszaniny węglowodorów, najczęściej używanym z nich jest parafina i to właśnie na niej się skupię. O parafinie wiele z Was zapewne słyszało - nafta kosmetyczna to właśnie płynna parafina. Jest ona ciężka do zmycia, co może być plusem i minusem zarazem. Działała dość zbawiennie na moje włosy za czasów, jak myłam je mocnymi szamponami. W tej chwili zrezygnowałam z jej używania, bo na codzień myję włosy odżywką, a ta nie jest w stanie domyć parafiny. Jednak z ręką na sercu mogę ją polecić, robiła mi naprawdę piękne włosy!




 

Świetnie! To gdzie jest haczyk?

Haczyk jest w tym, że nie istnieje cud na włosy, podobnie jak diety cud i inne cuda. Efekty olejowania są widoczne, ale najczęściej pojawiają się stopniowo. Niektóre dziewczyny widziały efekty już po pierwszym olejowaniu, ale to raczej odosobnione wyjątki potwierdzające regułę. Tutaj liczy się regularność i obserwowanie włosów - nie każdy olej podpasuje danym włosom, a efekty mogą nie być natychmiastowe.
Jeśli nie wierzysz, spróbuj przez miesiąc olejować przed każdym myciem. Powinnaś zobaczyć różnicę.+

środa, 9 października 2013

Moje włosy się puszą! Co robić? Czyli o puchu słów kilka...

Problem powszechny i na czasie, bo nasila się zwłaszcza jesienią. Puch, puszek czy po prostu „lwia grzywa” potrafi przysporzyć nie lada zmartwień szczególnie w nieodpowiednią pogodę. Jednak nie taki puch straszny, jak go malują - można mu dość łatwo zaradzić, przynajmniej w dużym stopniu.

Skąd się bierze puch?
Trochę teorii: pisząc o puchu mam na myśli stan, w którym pojedyncze włosy zaczynają odstawać od reszty tworząc puchatą otoczkę, są rozdzielone i nieregularnie sterczą na wszystkie strony (często wykręcając się w dziwnych kierunkach).
Taki stan można uzyskać w łatwy sposób rozczesując kręcone/falowane włosy gęstą szczotką lub grzebieniem. W tym momencie (świadomie lub nie) tworzymy puch same. Jest na to proste rozwiązanie, ale o tym później.
Główną przyczyną powstawania puchu jest złożenie dwóch czynników: otwartej łuski i niesprzyjającej pogody. O otwartej łusce pisałam w poście o porowatości - jeżeli nasze łuski się otwierają, włos najprawdopodobniej jest porowaty.
Drugim czynnikiem jest pogoda: puch najczęściej wywołuje wiatr i wilgotne powietrze.
Wiejący wiatr rozdziela włosy, a często także je wysusza (gdy powietrze nie jest zbyt wilgotne) - włos szybko oddając wodę i oddzielając się od reszty wykręca się w swoją stronę i zaczyna żyć własnym życiem, tworząc puch.
Wilgotne powietrze zaś sprawia, że wilgoć wnika pod podniesione łuski powodując lekkie pęcznienie włosa - znowu włos wykręca się w swoją stronę i zaczyna żyć własnym życiem.

Ujarzmienie lwa
Jeśli puch wywołany jest rozdzieleniem włosów rozwiązanie jest banalne: nie rozdzielać!
Tak, mam na myśli, żeby nie czesać włosów (kręconych - przy prostych włosach puch z powodu rozdzielenia nie powstaje, a jeśli powstaje to włosy nie są proste :D).
Nie, nie powoduje to kołtunów ani wszawicy i jest jak najbardziej wykonalne. Rozwiązanie brzmi: stylizacja! Żel czy pianka nie tylko podkreśli i pomoże utrzymać skręt, ale także zapobiegnie rozdzielaniu się włosów, dzięki czemu utworzą zdefiniowane pukle zamiast kępki napuszonych kłaków. Nie wierzysz? Spróbuj! Przecież nie wyłysiejesz. ;) Po umyciu nie rozczesuj włosów, tylko nałóż na mokre trochę żelu/pianki, ugnieć i daj im wyschnąć naturalnie. Po wyschnięciu ugnieć jeszcze raz. Ostrzegam! Może się zdarzyć, że efekt będzie spektakularny!

Na puch wywołany złożeniem nieodpowiedniej pogody i otwartych łusek są dwa rozwiązania.
Pierwsze z nich to zmienienie pogody - jeśli umiesz, koniecznie daj mi znać jak to zrobić! ;)
Drugie to zamknięcie łusek naturalnie lub „dodatkowymi drzwiami”. Na naturalne zamknięcie łusek może pomóc spłukiwanie zimną wodą albo kwaśną płukanką (np. z cytryny lub octu). Jednak jeśli Twoje włosy są porowate ich łuski mogą nie chcieć się do końca zamknąć mechanicznie. Dlaczego więc nie spróbować ich zalepić?
Do takiego „zalepienia” łusek, czyli utworzenia bariery utrudniającej wypuszczenie/wpuszczenie wody z/do włosa można użyć kilku rzeczy (na raz lub każdej z osobna):
1. Silikony
    Tak bardzo demonizowane mogą okazać się najlepszym przyjacielem w walce z puchem. Silikon oblepia włos i może działać jak sztuczna bariera między włosem a otoczeniem. Oczywiście używamy z głową i wyobraźnią. Mogą się świetnie sprawdzić w odżywce bez spłukiwania (jeżeli nie obciążają).
2. Oleje
    Dodane do odżywki do spłukiwania/maski aplikowanej po myciu (lub w bardzo umiarkowanej ilości do odżywki bez spłukiwania) mogą zdziałać cuda. Podobnie jak silikony tworzą na włosie delikatną warstwę ochronną. U mnie (średnio gęste włosy do talii) spokojnie sprawdza się łyżka dowolnego oleju zmieszana z ok. 60-80ml odżywki/maski.
3. Skrobia ziemniaczana
    Tak, to to samo, co mąka ziemniaczana. Funkcja jak wyżej, z tym, że to akurat może działać bardziej jak beton. Spróbujcie wymieszać mąkę z wodą to będziecie wiedzieć, co mam na myśli. ;) W moim przypadku wygładza i mocno redukuje puch. Używam ok. 1-2 łyżeczek na 60-80ml odżywki.

Oprócz zalepiania łusek pomocne może być też unikanie ich podnoszenia:
1. Ciepło
    Podobnie jak zimno zamyka łuski, ciepło je otwiera. Unikaj wykonywania ostatniego płukania ciepłą wodą, a także nie susz włosów gorącym nawiewem - wybierz raczej chłodniejszy.
2. Oleje wnikające i masła
    Duże cząsteczki wnikających olei i maseł „wchodzą” pod łuskę włosa lekko ją unosząc. U wysokopora puszek gwarantowany.
3. Humektanty
    Humektanty, czy nawilżacze to składniki działające jak drzwi dla wody, przy czym dążą one do zachowania równowagi z otoczeniem: jeśli na zewnątrz włosa jest wilgotno, przyjmą wodę do środka włosa, jeśli jest sucho - oddadzą ją do otoczenia. Użyte w znacznej ilości znacznie ułatwiają tworzenie się puchu. Powinno się je stosować, ale z rozsądkiem. Do humektantów należą m.in. gliceryna, miód, sok aloesowy.
4. Proteiny
    Cząsteczki protein podobnie jak oleje wnikające potrafią „wejść” pod łuskę włosa i dodatkowo ją unieść.

Dodatkowym kluczem jest obserwowanie swoich włosów i wykluczanie składników/produktów, po których puszą się bardziej. Po pewnym czasie na pewno uda się wyeliminować bądź mocno ograniczyć puszenie.

 Na życzenie dla Pirata. :D Nie wiedziałam, że ktoś to w ogóle czyta...

wtorek, 24 września 2013

Porowatość włosów - z czym to się je?

Idealnie przylegające łuski - włos niskoporowaty
Każdy włos pokryty jest warstwą łusek. Służą one jako zabezpieczenie włosa od zewnątrz, a także pełnią rolę swoistych "drzwi" do wnętrza włosa. Stopień odchylenia łusek włosa nazywamy porowatością. Tym samym jeśli łuski są mocno odchylone (włos wygląda jak choinka) nazywamy włos porowatym (lub wysokoporowatym), a jeśli przylegają ściśle do włosa - niskoporowatym. Istnieje także stan pośredni - łuska jest trochę odchylona, ale nie mocno "nastroszona" - wtedy mówimy o średniej porowatości. Tak wygląda teoria.


A co z praktyką?
Ano porowatość na praktykę również ma duży wpływ. Jedni mają gładkie włosy, inni szorstkie. Jedne kołtunią się lub puszą, inne są nienaganne. Od czego to zależy?
Podniesione łuski porowatego włosa
Między innymi właśnie od porowatości. Włos porowaty ma "otwarte drzwi" - łatwo coś do niego wrzucić, ale łatwo też "wylatuje". Porowate włosy ciężko przekarmić, bo można do nich dużo nawrzucać, ale łatwo je też zaniedbać, bo szybko zgubią nawilżenie i przesuszą się, bądź napuszą. Otwarte łuski haczą o siebie i włosy szybko się kołtunią, a także łatwo oddają wodę, co sprawia, że włosy szybko schną i często się puszą. Oczywiście na wszystko są sposoby... :] Włosy porowate są też bardziej podatne na uszkodzenia od ich mniej porowatych braci. Użyję wyczytanego gdzieś porównania - łatwiej złamać otwartą parasolkę, niż zamkniętą. Często potrzebują sporo uwagi szczególnie na końcach. Często też słabiej błyszczą - zamknięta łuska odbija światło i wywołuje połysk. Włosy niskoporowate są raczej mocniejsze, bardziej błyszczące, mniej podatne na puch - mówi się o nich zdrowe, choć moim zdaniem jest to rzeczowy błąd. O tym niżej.
Ja akurat z włosami niskoporowatymi jestem, przyznam się, trochę na bakier - nie mam takich włosów i nigdy nie interesowałam się głębiej tym, jak powinnam je pielęgnować - o takich włosach można poczytać m.in. u kascysko.
Porowatość to też cecha ruchoma - może obniżać się lub podwyższać zależnie od czynników zewnętrznych i skłonności włosa. Uszkadzanie włosa podwyższa porowatość - przyczyniają się do tego chemiczne farby, uszkodzenia wywołane ciepłem suszarki czy prostownicy, uszkodzenia mechaniczne i inne czynniki powodujące podnoszenie się łusek. Wraz z pielęgnacją i zaprzestaniem uszkadzania włosów porowatość może się obniżać - łuski zaczną zamykać się z powrotem. Oczywiście po czasie.

Jakie są moje włosy?
Własną porowatość warto znać, żeby wiedzieć, jak włosom dogodzić, czego mogą potrzebować, a co może im się nie przysłużyć. Wiadomo, co włos to obyczaj, ale dobrze wiedzieć, od czego próbować zacząć. Nikt przecież nie chce kupować i wyrzucać po trupach do celu. :) Metod sprawdzenia porowatości jest kilka - są mniej lub bardziej adekwatne, ale zawsze warto pokombinować… Przedstawię najbardziej, moim zdaniem, racjonalne z nich:


  1. Mikroskop - obejrzenie włosa w powiększeniu nie pozostawi wątpliwości. To jedyna stuprocentowo pewna metoda. Od razu na własne oczy zobaczymy, czy łuski przylegają do włosa, czy są otwarte. Ale nie każdy ma dostęp do mikroskopu…
  2. Test porowatości - mój autorski projekt, który powinien POMÓC (pomóc, nie ustalić na sztywno) w określeniu faktycznej porowatości włosów. Pamiętajcie, to tylko test oceniany przez komputer i może być omylny. Wstępne próby wskazują, że sprawuje się całkiem nieźle. :) Test znajdziecie u góry, w zakładce "test porowatości włosów". A jeśli macie wątpliwości…
  3. …zawsze pomóc może jeszcze człowiek. Dziewczyny z wizażu chętnie pomogą określić, co we włosie piszczy. Wystarczy odpowiedzieć wyczerpująco na pytania w tym wątku i poczekać na odpowiedź. :)
  4. Są także inne metody, co do których mam pewne wątpliwości. Bardzo często ich wyniki mocno odbiegają od rzeczywistości, dlatego nie będę ich tu wyczerpująco opisywać. Dla zainteresowanych - google nie gryzie.
Ratunku! Moje włosy są wysokoporowate. Czy nigdy nie będą zdrowe i błyszczące?
Spokojnie, to też nie tak. Włosy wysokoporowate mogą być zdrowe, chociaż mogą (nie muszą) potrzebować odrobinę więcej zachodu.
Pamiętajmy, że porowatość to genetyczna cecha włosa, a nie tylko efekt zniszczeń lub ich braku. Ktoś może mieć nietknięte czymkolwiek, zadbane włosy, które genetycznie mają wysoką porowatość - takie włosy będą zdrowe, ale porowate. ;) A włosy niskoporowate też wcale nie muszą być zdrowe - przy odpowiednich warunkach genetycznych nawet zaniedbany włos może mieć niską porowatość. Nie ma włosów lepszych i gorszych, po prostu każde są inne i wymagają innej pielęgnacji. I zamiast się z tym kłócić, warto to zaakceptować. :)

wtorek, 30 lipca 2013

Dlaczego to robię?

Na początku chciałabym w kilku słowach przedstawić cel, który popchnął mnie do założenia tego bloga.

1. Kolejny blog o włosach? Po co? Cóż za Amerykę odkryłaś, że chcesz się tym dzielić ze światem? Komu potrzebne kolejne zaśmiecanie internetu zdjęciami rosnących włosków?
    A po co ktoś pisze podręczniki, skoro mamy encyklopedie? ;) Kiedy zaczynałam swoją przygodę z pielęgnacją włosów byłam zmuszona przekopać się przez tony informacji mniej lub bardziej adekwatnych do stanu i upodobań moich włosów. Wiele rzeczy przetestowałam na sobie, z czego większość niestety z fatalnym skutkiem. Ale, chcąc-nie chcąc, przetestowałam. Niedawno minął mi rok intensywnej pielęgnacji, podczas którego sporo się nauczyłam i chciałabym tą wiedzę zebrać w jednym miejscu w przystępny sposób. Tak, żeby komuś mogła się przydać.

2. Zaraz, zaraz, a co w Twoich włosach takiego specjalnego, że Twoja wiedza ma być taka przydatna?
    Prosta sprawa. Jestem posiadaczką włosów o wysokiej porowatości. Genetycznie. W wielkim skrócie porowatość to stopień odchylenia łuski włosów - im jest wyższa, tym bardziej łuska jest odchylona, otwarta. Włosy o niskiej porowatości mają szczelnie zamkniętą łuskę - są mało podatne na zniszczenia, zwykle gładkie i błyszczące, nie plączą się. Włosy porowate - jak moje - są osłabione otwartą łuską, podatne na zniszczenia, często są sztywne, szorstkie, puszą się.
Skąd się to bierze? Są dwie opcje - włosy mogą być genetycznie porowate lub mieć wysoką porowatość, bo są zniszczone. W tym pierwszym przypadku trzeba je pokochać takimi, jakie są, w tym drugim porowatość można szybciutko obniżyć za pomocą różnorakich zabiegów pielęgnacyjnych. Rozkład genetycznej porowatości prawdopodobnie przypominałby krzywą gaussa - skrajnie niskich i skranie wysokich porów byłoby najmniej, a średnich najwięcej.

3. Naprawdę nie ma takiego bloga? Przecież tyle dziewczyn szuka ratunku dla zniszczonych włosów…
Do tej pory takiego nie znalazłam. ;) Prawdopodobnie nie chodzi o to, że dziewczyn z porowatymi włosami jest mało, a o to, że mało która ma porowate włosy z natury. Zazwyczaj jest tak, że dziewczyny najpierw dowiadują się czegoś, sprawdzają, testują, a potem zakładają blogi. Jak pisałam wyżej - porowatość szybko spada do genetycznie zaprogramowanej i długofalowych wysokoporów robi się coraz mniej wraz z pielęgnacją. Dlatego myślę, że z moim długim (i wydłużającym się :D) doświadczeniem z porowatymi włosami moje spostrzeżenia mogą być pomocne zarówno dla genetycznych wysokoporów jak i dla tych, które aktualnie mają takie włosy.
4. Co więc tu znajdę?
Na blogu zamierzam zamieszczać podpowiedzi, sztuczki czy zwykłe spostrzeżenia na temat porowatych włosów. Planuję stworzyć "Niezbędnik wysokopora" i zebrać przydatne informacje w jednym miejscu. :)